Nie policzyłbym już, ile to razy wędrowałem pieszo drogą wzdłuż Doliny Chochołowskiej aż do schroniska pod lasem na zboczach Grzesia. Kilka razy udało mi się pokonać 9 kilometrów wyboistej drogi rowerem. Tym razem podróżuję przez znane mi miejsca rozparty wygodnie na drewnianej ławce góralskiej furki. Zresztą obok podobnych konnych pojazdów przynajmniej pół setki, a cały orszak poprzedza dwóch konnych „pytaczy” odzianych w brunatne, pasterskie kurty.
Na przedzie dwa dorodne siwki ciągną wypastowane na „wysoki połysk” zielone lando, a w nim młoda para odświętnie wystrojona. Dla nich to najważniejszy dzień w życiu, bowiem na końcu drogi w dolinie zacznie się nowa, życiowa droga. Na prawym skraju Polany Chochołowskiej, na tle świerkowego lasu widać wyraźnie drewniany kościółek, kapliczkę właściwie, św. Jana Chrzciciela. Tam za chwilę rozpocznie się w niezwykłej scenerii ceremonia zaślubin. Mimo, że to dopiero maj, pogoda dopisała wyśmienicie. Po słynnych krokusowych dywanach już nie ma śladu, ale na sterczących ponad lasami grzbietach górskich ciągle lezą białe plamy śniegu. Z furki jadącej prze nami dobiegają nutki góralskiej muzyki. Jaskrawe, wiosenne słonko zmusza do przymrużenia oczu, a ja kolejny raz zastanawiam się – co jest w tym magicznym miejscu? Jaki silny magnes corocznie przyciąga tysiące ludzi? Nie sposób nie zgodzić się z aktualną ciągle konkluzją Bolesława Chwaścińskiego, autora książki „Z dziejów taternictwa”, który przed laty pasał:
(…) Pokolenie chodzące wówczas po Tatrach,… podziwiało góry jako twór boski, trwającą od wieków ich niewzruszoność odczuwało jak coś nieprzemijającego i kojarzącego się z wiecznością, a ogrom ich uzmysławiał mu małość człowieka.
Oczywiście nader emocjonalny stosunek do gór mają taternicy. W Polsce zawsze były setki i potem tysiące taterników i nie było dwóch, którzy by mieli takie same motywacje tego, co ich skłoniło do dziwacznej aktywności. Niekoniecznie taternicy, ale także wszyscy, którzy znaleźli się w tej okolicy z własnej woli, nie odpowiedzą sensownie na pytanie po co tu przyszli. Bez wątpienia nie tylko góry to sprawiły. Znakomitym uzupełnieniem atmosfery Podhala są ludzie, od wieków walczących o przetrwanie w tych nieprzyjaznych człowiekowi warunkach. To chyba sprawiło, że pod Tatrami przetrwały niepowtarzalne, a przy tym niezwykle autentyczne zwyczaje i tradycja, chociaż niebezpiecznych zakrętów na tej drodze nie brakowało. Jak to w górach. Czyż zatem nie najlepszą ilustracja góralskich tradycji nie jest ślub i wesele.
Leave a Reply