W pogodną noc, zwłaszcza przy pełni księżyca, na murach starego zamku w Niedzicy pojawia się duch „białej damy”- inkaskiej księżniczki Uminy. Zadziwiające, jak historia tajemniczego ludu Inków z odległych Andów wplata się w nie mniej barwne dzieje zamczyska nad Dunajcem. Rzeka ta była w początkach XIV wieku naturalną granicą między Polską a Węgrami. W latach trzydziestych tego wieku, prawdopodobnie już za panowania Kazimierza Wielkiego, nksiążkia lewym brzegu rzeki rozbudowano istniejącą wcześniej warownie w Czorsztynie. Niemal naprzeciwko, na skalistym wzgórzu prawego brzegu, węgierski szlachcic Kokosz Berzeviczy pobudował bliźniaczą budowlę, zamek w Niedzicy. Przez wieki zamek wielokrotnie zmieniał właścicieli, a potomkowie jego budowniczego ulegli całkowitemu spolszczeniu. Wraz z nastaniem epoki romantyzmu w początkach XVIII wieku, wśród szlacheckiej młodzieży polskiej modne stały się dalekie „wyprawy” dla poznania przeszłości. Nie oparł się pokusom przygody potomek Berzeviczych, Sebastian. Przez Wenecję dotarł do zupełnie nieznanej Ameryki Południowej. Pogoń za przygodą i zapewne majątkiem zatrzymała młodzieńca miłość. Losy rzuciły Sebastiana Berzeviczego do Cusco w Peru. Sercem szlachcica zawładnęła urodziwa Indianka, pochodząca z arystokratycznego rodu Inków, niegdyś władców połowy kontynentu. Owocem romantycznej miłości stała się córeczka, której nadano imię Umina. Sebastian na pewno wiele się nasłuchał o dramatycznych losach nowej rodziny. Rodzinna sielankę przerwała nie tylko śmierć małżonki, ale przede wszystkim wydarzenia, których korzenie sięgały czasów hiszpańskiej konkwisty sprzed ponad 250 lat.
Kiedy 15 listopada 1533 roku Francisco Pizarro wkraczał do Cusco, dla Inków oznaczało to koniec ich wspaniałego imperium. Zajęcie stolicy odbyło się niemal w odświętnej atmosferze, bowiem dosłownie na kilka dni wcześniej do hiszpańskiego obozu przybył duży orszak Indian z nieznanym dostojnikiem inkaskim. Okazał się nim Manco Inca Yupanqui, rodzony brat ostatniego króla z Cusco – Huascara. Zwrócił się do Pizarra, by ten pomógł mu odzyskać tron w stolicy Inków. Konkwistador nie mógł się spodziewać lepszego prezentu tuż przed wkroczeniem do świętego miasta. Mieszkańcy Cusco witali nowego króla, ale z zaciekawieniem i przerażeniem spoglądali na cudzoziemców o białej skórze, okrytych błyszczącymi zbrojami. Manco Inca szybko zorientował się, że jest tylko mizernym narzędziem w rękach nowych władców swojej ojczyzny. Za drugim razem, już skutecznie, wyrwał się spod hiszpańskiej opieki i zorganizował indiańskie powstanie, które początkowo zaczęło odnosić nawet sukcesy. Jednak siła hiszpańska była już zbyt duża, by ulec indiańskiej rewolcie. Aczkolwiek wojna partyzancka trwała jeszcze niemal 40 lat, to śmierć podstępnie schwytanego przez Hiszpanów Túpaka Amaru, syna pierwszego przywódcy powstania, definitywnie kończy historię imperium Inków.
Ponad 200 lat Indianie czekali na kolejną możliwość zaatakowania kolonizatorów. Tym razem na czele powstania stanął José Gabriel Condorcanqui y Noguera, który przybrał imię Túpac Amaru II. Mimo, że był po części był potomkiem Inków, to jako metys nie miał prawa to królewskich tytułów. Znowu historia się powtarza. Hiszpanie pod pozorem pokojowych rozmów zwabili wodza w pułapkę. Túpac Amaru II został przywleczony do Cusco, gdzie rozerwano go końmi, a szczątki spalono ku przestrodze innych. Po dwóch latach partyzanckiej wojny powstanie upadło. Powstanie wybuchło w roku 1780, a był to czas, kiedy córka Sebastiana Berzeviczego dorosła do wieku zamążpójścia. Wydano ja za dostojnika Inkaskiego, także potomka królewskiego rodu. Tym samym najbliżsi Sebastiana, a zapewne i on sam, prawdopodobnie byli zaangażowani przynajmniej pośrednio w rewoltę przeciwko kolonizatorom.
Zatem nie bez powodów polski szlachcic obawiał się o losy rodziny. Nadto zrodziła się plotka jakoby Berzeviczy, tak blisko związany rodzinnie z królewskimi dostojnikami, może znać tajemnicę ukrycia legendarnego już skarbu Inków -„El Dorado”. Hiszpanie, chorzy na złoto od początku konkwisty, na pewno nie pozwoliliby na pobłażanie Berzeviczemu i jego najbliższym. W obliczu oczywistego zagrożenia, Sebastian w 1786 roku wywozi córkę Uminę, zięcia oraz kilku Indian ze szlachetnych rodów inkaskich do bezpiecznej wydawałoby się Wenecji. Hiszpańscy agenci nie dali za wygraną i w romantycznym mieście na wodzie zgładzili inkaskiego księcia. W Wenecji rodzi się syn Uminy, Antoni. Chcąc skutecznie chronić córkę i wnuka, Berzeviczy wybiera tym razem miejsce doskonale mu znane, zamek w Niedzicy nad Dunajcem. Niestety to nie koniec tragedii. W niewyjaśnionych okolicznościach, przy wejściu do zamkowej kaplicy zostaje zasztyletowana Umina. Sędziwy już Sebastian poszukuje ostatniej szansy uratowania wnuka Antoniego. Morawský Krumlov niedaleko Brna na Morawach miał zapewnić bezpieczeństwo potomkowi Inków. Antoni zostaje oddany pod opiekę ubogiego krawca i kościelnego w miejscowym kościele – Wacława Benesza. W dzień największego inkaskiego święta nowego roku, 21 czerwca 1797 roku, na niedzickim zamku spisany zostaje testament – akt adopcji Antoniego. Dokument spisywał proboszcz z Frydmana. Wykonawca woli Wacław Benesz zostaje zaprzysiężony przed krucyfiksem w zamkowej kaplicy składając jednocześnie swój podpis pod dokumentem.
W Morawskim Krumlovie chłopcem bardziej opiekuje się ksiądz Luks, który udziela mu chrztu nadając jednocześnie nazwisko swojego opiekuna, co ma dodatkowo chronić przed hiszpańskimi mackami. W rok po podpisaniu aktu adopcji Antoni zostaje wpisany do ksiąg parafialnych jako syn Wacława i Anny Benesz Berzeviczy(?)
Wkrótce w klasztorze Augustynów w Krakowie umiera Sebastian Berzeviczy, dokąd został przywieziony ranny w wyniku pojedynku.. Antoni Benesz już bezpiecznie spędził resztę życia w Krumlovie, gdzie jak przybrany ojciec został krawcem. Z ocalałych zapisków Wacława przebija się żal przybranego ojca, jakoby Antoni przejął się zanadto Francją i zniemczył tak, że „o starych dziejach rodu, właściwym nazwisku i tytułach ani słuchać nie chce”. Zgodnie z zapisem testamentu Antoni po dojściu do pełnoletności dowiedział się jednak o swoim tajemniczym, inkaskim pochodzeniu nic jednak z tego nie wyniknęło.
W 1826 roku Antoni zawarł w Brnie związek małżeński z Polką, Barbarą Rubinowską. Ze związku tego urodziło się ośmioro dzieci, trzy córki i pięciu synów. Większość dzieci zmarła w wieku niemowlęcym. Jedynie syn Ernest dożył wieku dorosłego. Antoni Benesz zmarł 20 marca 1877 roku na cukrzycę. Nie ma jego grobu, bowiem prochy zostały złączone z innymi w zbiorowej mogile po likwidacji cmentarza w 1906 roku. Przed śmiercią zdążył przekazać synowi Ernestowi dokumenty i pamiątki rodzinne, nakazując mu nigdy do tej sprawy nie wracać. Jednak Ernest, inżynier nafciarz, początkowo żywo interesował się swoim pochodzeniem. Ponoć odbył nawet daleką podróż do Ameryki Łacińskiej. Zdecydowany opór i skuteczny sprzeciw małżonki, Niemki, skutkowały zaprzestaniem dalszych działań. Także syn Ernesta, Janusz, zawodowy wojskowy zupełnie nie zajmował się historią rodu. Dopiero kolejny potomek rodu Beneszów, urodzony w 1918 roku Andrzej powrócił do poszukiwań korzeni. Ponoć inspiracją miała być w 1934 roku wizyta w rodzinnym domu w Bochni dwóch tajemniczych osobników, podających się za wysłanników żyjącej w Peru linii Benesz-Berzeviczy. Podobno proponowali wykupienie wszystkich rodzinnych archiwaliów i dokumentów. Andrzej Benesz odnalazł w klasztorze Augustynów w Krakowie dokumenty potwierdzające fakt, że jest prawnukiem Antoniego Benesza, poniekąd potomka inkaskich władców z Cusco. Jeszcze jako student Uniwersytetu Jagielońskiego odnalazł w kościele Świętego Krzyża w Krakowie testament i akt adopcji swojego pradziada. Dokument był przechowywany w okładce jednego z mszałów i nie figurował w żadnym oficjalnym spisie. Nieżyjący już ksiądz dr Andrzej Mytkiewicz przystawiając na dokumencie pieczęć „Sigillum Ecclesiae Parochial S.Crucis Cracovia” poświadczył jego autentyczność. W oparciu o ten dokument Andrzej Benesz rozpoczął poszukiwania dalszych inkaskich śladów. Udało mu się uzyskać pozwolenie na przeprowadzenia prac poszukiwawczych na zamku w Niedzicy. W obecności świadków, dnia 31 lipca 1946 roku, odnaleziono pod ostatnim stopniem schodów pierwszej bramy górnego zamku ołowiana tubę długą na 18 cm i na 3,5 cm grubą. Wewnątrz tuby znaleziono przeplatane rzemienie, bez wątpienia inkaskie kipu. Złote blaszki umocowane były na 12 końcówkach rzemieni. Na trzech z nich widniały napisy: Dunajecz, Vigo, Titicaca, co od razu rodziło domysły o miejscach ukrycia inkaskiego skarbu. Z wydarzenia tego Andrzej Benesz złożył oficjalne sprawozdanie, podpisane przez świadków; sołtysa Andrzeja Pukańskiego, plutonowego WOP Jana Kotowicza, szeregowców WOP Kazimierza Sitnego i Jana Sobkówki, leśniczego Stanisława Gołąba. Świadkami byli także przyjaciele Benesza przybyli z Krakowa: Roman i Krystyna Alfawiccy, Krystyna Benesz, Aleksander Bugayski. Być może wtedy zrodził się kolejny mit o testamencie Inków spisanego na zamku w Niedzicy, mocą którego wysłannicy potomków Inków spod kamiennych stopni górnego zamku wydobędą inkaskie kipu. Nikt tego zapisu nie odczytał i pewnie nigdy tak się nie stanie, bowiem kipu według dotychczasowych ustaleń badaczy jest tylko księgowym zapisem. Inkowie, obok wielu genialnych pomysłów nigdy nie wynaleźli jakiejkolwiek formy pisma, choćby najprymitywniejszej.
Na dość sensacyjnych wątkach zrodził się kolejny mit o klątwie, jaka zawisła nad testamentem Inków. W dziwnych okolicznościach zginęli wopiści, świadkowie znalezienia ołowianej tuby w niedzickim zamku. W nurtach Dunajca przepadł kustosz muzeum zamkowego, który miał także wpaść na ślad inkaskiego zamku. Czas biegł aż do 26 lutego 1976 roku, kiedy na drodze między Koninem a Kołem w tajemniczym wypadku drogowym zginął Andrzej Benesz. Akurat dzień wcześniej, w wigilie szesnastych urodzin swego jedynaka, zapowiedział, jak ponoć nakazywała inkaska tradycja, przekazać tajemnicę od czterech pokoleń rodu Beneszów-Berzeviczych.. Nie zdążył, bo zginął w wypadku. Czyżby kolejny potomek Inków zabrał tajemnice do grobu.
Sensacyjna opowieść brzmi nawet logicznie, chociaż przyglądając się szczegółom nie sposób wyzbyć się wątpliwości. Kim był Andrzej Benesz? Prezes Stronnictwa Demokratycznego, wicemarszałek sejmu PRL, prezes Polskiego Związku Żeglarskiego, dobry człowiek, ale trochę fantasta, jak wspominali ci, którzy go znali. Okazuje się, że niemal wszystkie szczegóły tej historii pochodzą z interpretacji wyłącznie Andrzeja Benesza. To on ponoć odkrył, że zmiana nazwiska z Berzeviczych na Beneszów dokonała się pod koniec XVII wieku za sprawą Czeszki, Barbary de Krawar, która chcą się otrząsnąć z klątwy nękającej jej rodzinę – porzuciła męża, przeniosła się ze Spisza do Niemiec i tan zaczęła używać nazwiska Benesz. Natomiast oficjalne drzewo genealogiczne Berzeviczych kończy się na Atonim. Przybrany jego ojciec Wacław Benesz niekoniecznie musiał być kuzynem Sebastiana Berzeviczego. Zresztą niesłychane, by pan na zamku Moraravsky Krumlov, był tylko ubogim krawcem i kościelnym w pobliskiej parafii. Brakuje solidnych argumentów poświadczających autentyczność dokumentów w nadzwyczajnych okolicznościach odnalezionych w kościele Świętego Krzyża. Zresztą jak młody student UJ załatwił sobie możliwość poszukiwania i rozcinania okładek XVIII wiecznych i starszych mszałów. Odnaleziony ponoć akt adopcji był jednocześnie testamentem Sebastiana Berzeviczego. Redakcja tych dokumentów spisanych po łacinie budzi pewne zastrzeżenia co do używanego słownictwa, nieznanego w XVIII wieku. Miały tam też się znajdować wskazówki, które doprowadziły Benesza do skrytki na zamku w Niedzicy. Same kipu wydobyte z ołowianej tuby było pod każdym względem różne od typowych, sznurkowych, odnajdywanych w Andach. Nie ma do tej pory najmniejszych śladów, które świadczyłoby o zapisie myśli ludzkiej, bądź innych opisów, formą węzełków.
Po sensacyjnym odkryciu w Niedzicy sam Benesz przestaje się interesować całą sprawą, podobno w obawie przed klątwą. Do dziś nie wiadomo co się stało z odnalezionym kipu. Benesz twierdził, że odesłał je do Peru dla dokonania odpowiednich studiów. Jego żona twierdziła, że jest ukryte gdzieś w górach. Jeśli kipu było autentyczne, to nikt nie pozwoliłby pozostawić je w rękach prywatnych, czy wywozić za granice. Także przepadły oryginały dokumentów, które wprowadziły tyle zamieszania w historii niedzickiego zamku. Legendy mieszają się z faktami, ale czy faktami na pewno prawdziwymi? Przede wszystkim sam mit o cudownym skarbie Inków budzi coraz większe wątpliwości. Coraz częściej pojawia się hipoteza, że legendarne „EL Dorado” jest ostatnim inkaskim mitem, a zrodził się w rozpalonych głowach Hiszpanów opanowanych chorobą złota. A jego wątek sięgający aż do zamku w Niedzicy, może zrodził się tylko w fantazji Andrzeja Benesza, który sprytnie zamanipulował faktami
Na więcej szczęścia mogą liczyć współcześni, jeśli nocą na murach niedzickiego zamku ujrzą białego ducha zasztyletowanej Uminy.
a ja chce znak z duchem
Chciałabym kiedyś zobaczyć takiego ducha.
historia o Inkach w zamku w Niedzicy ma potwierdzenie w faktach zebranych w Peru,we wraku żaglowca zatopionego na rafie Florydy i dokumentach ukrytych w Warszawie
Ta historia wciąż inspiruje
http://www.youtube.com/watch?v=7ZXVo3yGn1k
Chciałbym o tej historii porozmawiać z kimś rzetelnym i wiarygodnym.Proszę o kontakt.
Deseo todo Bueno!
Jednak według moich informacji, Sebastian Berzeviczy był Węgrem, ta rodzina nie uległa spolszczeniu, a przecież zamek w Niedzicy był w granicach Austro Węgier do 1920 roku, a w rękach rodziny węgierskiej aż do 1945
Tak, w rękach rodzin węgierskich, ale juz nie Berzewiczych. Kiedy Sebastian przywiózł bliskich do Niedzicy właścicielem był Paloczay, a do 1945 r.w rękach Salamonowie
Był Polakiem węgierskiego pochodzenia jego przodkowie dostali tytuł szlachecki od Stefana Batorego.
Ja piszę o tym książkę ( Sophie i paczka, TAJEMNICE INKÓW). Bardzo ciekawa historia z tymi inkami, w którą bardzo wierzę. Chciała bym odnaleźć skarb.