Ziemia, ziemia! – marynarz, który pełnił wachtę na bocianim gnieździe niemal ochrypł od krzyku. Trzy statki holenderskie pod dowództwem Jakuba Roggeveena od tygodni penetrowały zimne wody południowego Pacyfiku. Od tygodni też dzielni żeglarze nie napotkali na końcu świata żadnych śladów ludzi. To też napotkany ląd budził tyle ciekawości, co niepokoju. Statki rzuciły kotwice w spokojnej zatoczce pod osłoną skalistego brzegu. Na lekkich łodziach pierwsi śmiałkowie z dużymi emocjami w sercach wylądowali na kamienistej plaży. Ku wielkiemu zaskoczeniu, tubylcy bardzo przyjaźnie potraktowali przybywających gości. Wkrótce jeszcze większe zdumienie Holendrów wywołały niezliczone posągi postaci ludzkich, których pochodzenia i znaczenia nie byli w stanie rozszyfrować. Spostrzegli także, że mieszkańcy wyspy zajmowali się uprawą ogrodów warzywnych, ale brak narzędzi i przedmiotów metalowych świadczył o ich braku kontaktów ze światem zewnętrznym.
Przybysze z odległej Europy raptem kilkanaście godzin zabawili na nieznanym, tajemniczym lądzie. W księdze okrętowej skrupulatnie odnotowano datę niezwykłego wydarzenia – 6 kwietnia 1722 roku. Ponieważ przypadała wtedy Wielkanoc, więc dowódca wyprawy nadał nowej ziemi nazwę Wyspa Wielkanocna. I tyle to słynne dzisiaj miejsce ma wspólnego z chrześcijańskim świętem Zmartwychwstania Pańskiego. Tubylcy najczęściej używają nazwy Rapa Nui czyli Wielka Skała, aczkolwiek swoją ojczyznę nazywali różnie: Te-pito-o-te-Henua (Pępek Ziemi), Hiti-ai-rangi (Koniec Jasności Nieba), albo Vai-hu (Mleko).
Wyprawa holenderskiego kapitana Jakuba Roggeveena była pierwszą potwierdzoną wizytą Europejczyków na Wyspie Wielkanocnej. Istnieją domniemane, niepotwierdzone przekazy, że przed nim odwiedzili wyspę inni śmiałkowie. Ponoć hiszpański żeglarz Alvaro de Mendaña był tam już w roku 1566, natomiast w roku 1686 miał odwiedzić wyspę angielski korsarz E. Davis, jako kapitan statku „Bachelor`s Delight”.
Najbardziej odosobniona i najbardziej samotna z wysp naszej planety, leży na południowym Pacyfiku. Do najbliższej zamieszkałej wyspy Pitcairn w archipelagu Tuamotu jest niespełna 2000 km, a do kontynentu Ameryki Południowej ponad 3700 km. Niewielka (118 km²), wulkaniczna wznosi się w najwyższym miejscu do wysokości 600 m nad poziom oceanu i wystarczy nie więcej niż jeden dzień, by zajrzeć do wszystkich jej zakątków.
To jedno z najbardziej zagadkowych miejsc na świecie ciągle strzeże swoich tajemnic. Samo pochodzenie mieszkańców Wyspy Wielkanocnej nie jest całkiem oczywiste. Słynny angielski badacz południowego Pacyfiku, James Cook, po wizycie na wyspie w 1774 roku zauważył, że tubylcy przypominają mieszkańców Wysp Towarzystwa, Tonga, Samoa, zatem być może tam trzeba szukać ich korzeni. Z drugiej strony uprawiane na wyspie rośliny zadziwiająco dużo mają wspólnego z uprawami Ameryki Południowej.
Nie można więc wykluczyć pochodzenia ludności wyspy z drugiej strony „wielkiej wody”, albo przynajmniej ich zażyłych kontaktów handlowych z kontynentem. A może migracja nastąpiła z obydwu stron, tylko jak wytłumaczyć sposób pokonania tak ogromnych połaci oceanu. Norweski badacz Thor Hayerdahl udowodnił w 1947 roku możliwość takiej komunikacji, pokonując na tratwie Kon-Tiki drogę z Callao (Peru) właśnie na Wyspę Wielkanocną. Wielce się też zasłużył w badaniach tajemniczych posągów na wyspie. Pochodzenie posągów jest równie zagadkowe, jak pochodzenie ich twórców.
Niemal wyłącznie z legend dowiadujemy się o burzliwych dziejach wyspy, zanim dotarli tam Europejczycy. Tradycja przekazywana ustnie mówi o rywalizacji dwóch grup ludności, która doprowadziła do zagłady jednej z nich.
Polinezyjscy Długousi potomkowie legendarnego, pierwszego króla Hotu Matua, po wielu wiekach spokojnego współistnienia wdali się w tragiczny spór z przybyszami z zachodu, potomkami innego władcy o imieniu Tuu-Ko-Ichu. Prawdopodobnie z powodów demograficznych, niewielka wyspa nie mogła wyżywić wszystkich jej mieszkańców, co doprowadziło do regularnej wojny domowej. Doszło do doszczętnego wybicia Długouchych. Walki plemienne z przełomu wieków XVIII i XIX doprowadziły też do poważnego zniszczenia posągów.
Praktycznie wszystkie zostały poprzewracane, a większość uszkodzona. Wcześniej słynne posągi „moai” ustawiano rzędami w wielu miejscach wyspy na kamiennych podestach zwanych „ahu”. Wykonane z szarej skały wulkanicznej prawdopodobnie przedstawiały wizerunki władców, bądź innych ważnych dostojników. Niektóre wyróżniają się czerwonymi „włosami”, kamiennymi czapami na głowach, świadczącymi zapewne o wyższej randze przedstawianych dygnitarzy. Liczne naukowe, międzynarodowe ekspedycje archeologiczne pieczołowicie dbają o rekonstrukcję posągów, ustawiając je ponownie na „ahu”, jak kiedyś twarzami zwrócone ku morzu.
Jeszcze inną tajemnicą wyspy są drewniane tabliczki z oryginalnymi znakami hieroglificznymi, nazywanych przez wyspiarzy „kohau rongo”, co znaczy „mówiące drzewo”. Niestety ocalało zaledwie 21 takich tabliczek, co uniemożliwia odczytanie pisma, a tym samym poznanie historii mieszkańców wyspy.
Czasy kolonialne przyniosły wyspiarzom kolejne dramaty. Regularne ekspedycje po niewolników, głównie z Peru, przynosiły najczęściej śmierć tubylcom. Hiszpania kolonialna nie była zainteresowana wyspą. Dopiero niepodległe już Chile zaanektowało Wyspę Wielkanocną w 1988 roku i do dzisiaj nią administruje. Niemal wszyscy mieszkańcy wyspy, a jest ich około 3 tysiące, mieszkają w jedynym mieście Hanga Roa. Niezwykła atrakcyjność tego miejsca na końcu świata spowodowała, że obsługa przybywających turystów stała się głównym zajęciem wyspiarzy. Prawie w każdym zakątku można spotkać stadka półdzikich koni, których więcej tam mieszka niż ludzi. Spotkania z sympatycznymi skądinąd zwierzętami stały się nową atrakcją wyspy. Coraz częściej słyszy się wśród mieszkańców, że najwyższy czas zmienić nazwę Wyspa Wielkanocna na Wyspę Koni.
Współcześnie dużo łatwiej dostać się na wyspę, niż czynili to odkrywcy. Tylko 5 i pół godziny lotu z Santiago de Chile, a potężny, szeroko-kadłubowy odrzutowiec ląduje na lotnisku niedaleko Hanga Roa. Ląduje bezpiecznie, bo pas startowy jest niebywale długi, ponad 4 kilometry. Jest taki długi, bo jest rezerwowym lądowiskiem promów kosmicznych w ramach programu NASA
Trzeba tam pojechać